WWW.SKIJUMPING.RU

 
Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji

NOWOŚCI

„Sport nie jest dla mnie po prostu pracą, sport jest dla mnie życiem!”

Dziś, 9 października, rosyjski sport poniósł ogromną stratę. W wypadku samochodowym w Obwodzie niżegorodzkim zginął lider reprezentacji Rosji w skokach narciarskich, nadzieja naszej drużyny na Igrzyska Olimpijskie w Soczi – Paweł Karelin. Miał zaledwie 21 lat... Paweł Karelin był jednym z bohaterów pierwszego numeru czasopisma „Reprezentacja Rosji-2014”, które na zlecenie Ministerstwa Sportu, Turystyki i Polityki Młodzieży Federacji Rosyjskiej, wypuściła redakcja „Wies Sport”. Publikujemy materiał dziennikarki Jeleny Potiechinej „Inny Karelin” z czasopisma „Reprezentacja Rosji-2014”.

„Dzięki wielkiemu zapaśnikowi Aleksandrowi Karelinowi mam świetne sportowe nazwisko. Wcześniej wszyscy ciągle mnie pytali, czy jesteśmy spokrewnieni. Teraz już nikt nie zadaje takich pytań. To nic, że z Aleksandrem Karelinem nie jesteśmy rodziną. Chcę, żeby łączyło nas nie tylko nazwisko. Sportowej biografii Aleksandrowi Karelinowi może każdy pozazdrościć. To idol milionów, a w tym również i mój. Bardzo chcę być podobnym do człowieka, z którym łączy mnie nazwisko i zostać mistrzem olimpijskim.

W sekcji skoków narciarskich pojawiłem się ze zwykłej dziecięcej ciekawości. Miałem z 9 lat, kiedy znajomy chłopiec powiedział, że uczy się skakać na nartach. Ja od razu się ożywiłem i już na następne zajęcia poszedłem razem z nim. Na treningu przyjęto mnie jak swojego. Spodobało mi się i zostałem. Mój kolega wkrótce odszedł z sekcji. Był trochę starszy ode mnie i nie sądzę, że przyczyną jego odejścia był kryzys wieku dorastania.

Sam przeżyłem taki kryzys. Miałem wtedy 12 lat. Pojawiły się już pierwsze sukcesy, zacząłem jeździć na krajowe zawody i pewnego razu, kiedy wróciłem z Petersburga, ogłosiłem rodzicom, że już nie chcę uprawiać sportu. Mama urządziła mi wtedy taką burę, że pobiegłem na trening aż się za mną kurzyło! Myśli o odejściu z sekcji i zaprzestaniu uprawiania sportu więcej mnie już nie nachodziły.

W wieku 13 lat zostałem włączony do składu juniorskiej reprezentacji Rosji. Z drużyną zacząłem wyjeżdżać za granicę nie tylko na zawody, ale też na treningi. Pamiętam swój pierwszy wyjazd na letnie szkoleniowo-treningowe zgrupowanie do Ramsau. Miałem wtedy wrażenie, że austriacka skocznia wygląda jak z bajki! U nas w Rosji skocznie, trzeba przyznać, są zupełnie innej jakości. Chciałem skakać i skakać. Skocznia przyciągała mnie po prostu jak magnes. Trenerzy musieli mnie hamować i ograniczać.

Trenerzy mieli do mnie prawidłowe podejście: wszystko w swoim czasie. Wtedy potrzebny był czas, żebym przestawił się na europejskie standardy, nabrał doświadczenia. Mimo tego i tak wszystko działo się u mnie w przyspieszonym tempie. W wieku 17 lat zostałem już członkiem seniorskiej reprezentacji, najmłodszym w drużynie. Opiekowali się mną starsi koledzy, trenerzy poświęcali wyjątkowo dużo uwagi. Ja natomiast dużo pracowałem, żeby zasłużyć na zaufanie. Po upływie dwóch lat pojawiły się pierwsze poważne sukcesy – na zawodach LGP i PŚ udało mi się kilka razy uplasować w dziesiątce.

Najważniejszym wydarzeniem w karierze stały się Igrzyska w Vancouver. Kiedy tam lecieliśmy, nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, czym jest Olimpiada. Myślałem, że udział w niej niczym nie różni się od zawodów Pucharu Świata. W Vancouver od razu jednak zrozumiałem, że się myliłem. Tamtejsza atmosfera była niesamowita. Otworzył się przede mną inny świat. Podobne emocje przeżywałem chyba tylko podczas pierwszego wyjazdu za granicę, albo nawet podczas pierwszego skoku. W Vancouver nie byłem gotowy na osiągnięcie wysokich wyników i świetnie to wiedziałem. Zdobyłem za to doświadczenie.

Najbardziej znaczącym wydarzeniem minionego sezonu zimowego był prezent noworoczny, który sam sobie sprawiłem. 1 stycznia w Garmisch-Partenkirchen na drugim etapie legendarnego Turnieju Czterech Skoczni wydarzyło się coś, czego się w tym momencie nie spodziewałem. Oddałem skok, który przyniósł mi drugie miejsce.

Dzień ten zaczął się całkiem zwyczajnie. Była wstrętna pogoda – wiał silny boczny wiatr. Start kilkakrotnie był przenoszony. Ja osobiście czekałem na swoją kolej ok. 40 min. Sytuacja ta jednak nie wpłynęła na moje samopoczucie. Byłem spokojny, skupiony, powtarzałem w głowie wskazówki trenera. Mój skok, zdaniem specjalistów, z technicznego punktu widzenia był wykonany bez zarzutów, ale po mnie skakał Simon Ammann, czterokrotny Mistrz Olimpijski. Otrzymał większą kompensację za wiatr i wyprzedził mnie.

Później drugą serię odwołano z powodu silnego wiatru. W taki sposób stanąłem na drugim stopniu podium podczas zawodów Turnieju Czterech Skoczni i Pucharu Świata! To było fantastyczne! Długo nie mogłem dojść do siebie. Przez prawie dwie godziny nie wiedziałem, co się dzieje. Wszyscy mi gratulowali, a ja w ogóle nie mogłem zrozumieć, co się stało i uwierzyć, że jestem drugi, że przede mną jest tylko wielokrotny mistrz olimpijski! Tego dnia nie zapomnę do końca życia. Przyniósł mi on do tej pory największy sukces w mojej biografii.

Ile w sumie zaliczyłem zwycięstw? Prawdopodobnie dużo. Nie liczyłem ich po prostu. Poza tym zwycięstwo zwycięstwu nie jest równe. Co innego wygrać na dziecięcych zawodach, na przykład mistrzostwa juniorów w danym mieście albo nawet Spartakiadę Uczniów Rosji, a zupełnie co innego odczuwa się, kiedy współzawodniczy się z najlepszymi zawodnikami świata. I to jeszcze jak równy z równym. To zawsze zapiera dech w piersiach! 

Często pytają mnie, czy nie boję się skakać. Oczywiście strach się czasem pojawia. Jestem przecież normalnym człowiekiem i uczucie strachu, jak i inne uczucia, nie są mi obce. Najczęściej instynkt samozachowawczy włącza się, kiedy startuje się przy silnym wietrze. Aby przezwyciężyć strach, przypominam sobie o czymś dobrym. Przyjemne emocje pomagają mi przestawić się na pozytywne myślenie i odpowiednio nastawić się do skoku.

Dążę do tego, aby być najlepszym z najlepszych i pomagają mi w tym trenerzy. Dwaj z nich odegrali w mojej sportowej biografii szczególną rolę. Mój pierwszy trener – Władimir Fiodorowicz Frołow zrobił to, co najważniejsze – sprawił, że założyłem narty i oddałem pierwszy skok. Przy nim poczułem się pewnie i zacząłem wygrywać z moimi rówieśnikami. Nigdy o tym nie zapominam. Kiedy przyjeżdżam do domu, do Niżnego Nowogrodu, pierwszą rzeczą, jaką robię jest telefon do Władimira Fiodorowicza. Spotykamy się, jesteśmy w stałym kontakcie, jak wcześniej udziela mi potrzebnych rad.

Tak samo bliskim człowiekiem został dla mnie Aleksandr Nikołajewicz Swiatow. Niedawno odszedł on ze stanowiska głównego trenera reprezentacji Rosji, ale pozostanie moim osobistym trenerem. Właśnie przy Aleksandrze Nikołajewiczu zacząłem osiągać stabilne wyniki. W zeszłym roku zająłem 10 miejsce w ogólnej klasyfikacji LGP. Później po raz pierwszy stanąłem na podium na zawodach Pucharu Świata i obecnie osiągam regularne wyniki w cyklu LGP, liczę na polepszenie zeszłorocznego rezultatu w ogólnej klasyfikacji.

Sukcesy w poszczególnych konkursach są jednak dla mnie ważniejsze niż pozycje w ogólnych klasyfikacjach. Z ostatnich występów ucieszył mnie skok na trzecim etapie LGP w Zakopanem. Tam w konkursie drużynowym skoczyłem na odległość 139,5 m. To nic, że sędziowie zaliczyli tylko 138,5 m. Ja wiem, ile było w rzeczywistości i rozumiem, dlaczego mój skok został skrócony o metr. 139,5 m to rekord skoczni w Zakopanem, który należy do legendarnego polskiego skoczka Adama Małysza. Żaden kraj nie chce oddawać swoich rekordów! A ja wyciągnąłem jeszcze jeden wniosek: trzeba skakać jeszcze dalej, aby nie pozostawić sędziom żadnych wątpliwości, że jestem w stanie doskoczyć do olimpijskiego podium.

Na domowe Igrzyska Olimpijskie, które odbędą się w 2014 r. w Soczi czekam ze szczególną niecierpliwością. Marzę, aby zostać mistrzem olimpijskim! Przez pozostałe trzy lata muszę jednak rozwiązać wszystkie problemy, nauczyć się regularnie i pewnie wygrywać z przeciwnikami. Obecnie zdarza się, że po pierwszej dobrej serii zupełnie nie wychodzi mi druga. Na razie brakuje mi doświadczenia i pewności w swoich siłach, żeby obie próby wykonywać na jednakowo wysokim poziomie.

Moje problemy znają oczywiście też sędziowie i na razie traktują mnie niezbyt łaskawie. Albo nie zaliczają rzeczywistej długości skoku, albo obniżają noty za styl... Naszych trenerów i kibiców to oburza, jednak ja osobiście spokojnie znoszę sędziowski subiektywizm. Dlaczego mnie to nie złości? Bo to pomaga dokładniej zapoznać się ze swoimi problemami. Sędziowski subiektywizm jest dla mnie dodatkową motywacją do dalszego rozwoju.

Razem z trenerami we własne siły pomagają mi uwierzyć moi bliscy. Moje występy wyjątkowo uważnie śledzi babcia Marija Wiktorowna. Ma 69 lat i nie opuszcza ani jednej relacji z zawodów, w których biorę udział. Wspiera mnie także ukochana dziewczyna Nadieżda. Szkoda tylko, że rzadko widuję się z moimi bliskimi, ale oni rozumieją, czym dla mnie jest sport. To nie jest po prostu praca, to życie!”.

"Wies Sport", 09.10.2011

‹‹ wstecz

Creation and support of the project - TelecomPlus

  Rambler's Top100
----------------------------------------------------------------------------------