WWW.SKIJUMPING.RU

 
Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji Skoki narciarskie i kombinacja norweska w Rosji

NOWOŚCI

Dziennik z Ałmat. 27-28 sierpnia 2011

Dzień 0

Przylecieliśmy do Ałmat 27 sierpnia około godziny piątej wieczorem czasu miejscowego (albo o trzeciej czasu moskiewskiego). Z punktu widzenia skoków narciarskich tego dnia nic się nie zdarzyło. Zajęliśmy się kwestią noclegów i zapoznaliśmy się z miastem.

Pierwsze wrażenie dotyczące największego miasta Kazachstanu to niskie zabudowania w połączeniu z dużą ilością zieleni i kwiatów. Najbardziej ucieszyło mnie jednak to, że miasto znajduje się u podnóża gór. Niestety jest teraz pochmurnie i szczyty pokryte śniegiem nie są widoczne. Właśnie ze względu na różnice wysokości w Ałmatach jest wiele jeepów – zimą niezbędny jest mocny samochód, aby wjechać pod górę.

„Ałma” po kazachsku oznacza „jabłko”. Jak mówią miejscowi, kiedyś tereny podgórskie pokryte były wspaniałymi sadami, ale obecnie nie zachowało się tam ani jedno drzewo. Wszystkie wycięto w latach ’90 ze względu na budowę luksusowych osiedli.  

Początkowo planowaliśmy wynająć mieszkanie na noclegi. Na szczęście takie rozwiązanie w Ałmatach jest dość tanie. W rezultacie jednak zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się w hotelu ze sportowcami, bo będzie to o wiele bardziej korzystne ze względu na naszą pracę. Tak więc zrobiliśmy.

To zabawne, jednak kompleks hotelowy, w którym mieszkamy i który jest oficjalnym partnerem zawodów w Ałmatach stoi praktycznie pusty, ale jest całkowicie zarezerwowany. „Obcy”, nawet z akredytacją nie mogą tutaj niczego wynająć. Wszystkim, którzy chcą zarezerwować pokój, obsługa uprzejmie odpowiada, że „nie ma miejsc”. Spróbowaliśmy. W rzeczywistości wolnych miejsc jest na razie pełno. Jesteśmy na przykład jedynymi gośćmi na trzecim piętrze. Myślę, że kiedy przyjadą tutaj drużyny, atmosfera będzie bardziej ożywiona.

Wieczorem musieliśmy wyjść na miasto, bo trzeba było wymienić pieniądze, a też jedliśmy po raz ostatni w samolocie. Złapaliśmy więc taksówkę i pojechaliśmy do centrum, a po drodze zachwycaliśmy się kompleksem skoczni. Nocą widok ten zapiera dech w piersiach.

Według oficjalnej wersji skocznia w Ałmatach jest najlepszą na świecie, jednak kiedy pada pytanie o konkretne argumenty potwierdzające tę opinię, nikt nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Po raz pierwszy opowiedział nam o tym pracownik urzędu miasta, który odebrał nas z lotniska. Później rozmowny taksówkarz, który zapytał, po co przyjechaliśmy, zainteresował się: „A to prawda, że nasza skocznia jest najlepsza na świecie?”. Nie od razu wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Wybrnął Aleksandr, który powiedział, że na kompleksie nie zorganizowano jeszcze zawodów o europejskiej randze. Dopiero po konkursie LGP będzie można odpowiedzieć na to pytanie. Ogólnie rzecz biorąc obie skocznie – i średnia, i dużą są rzeczywiście dobre.

Zeskok nie ma naturalnego wsparcia. Ogromna betonowa konstrukcja jak gdyby wyrasta z góry i w połączeniu z podświetleniem wygląda to naprawdę surrealistycznie. Planowaliśmy zrobić zdjęcia kompleksu w niedzielę przed zachodem słońca, ale niestety prognozy pogody sprawdziły się i wieczorem zaczęła się ulewa. Dlatego też teraz siedzę w pokoju hotelowym i piszę o pierwszym dniu.

Dzień 1

28 sierpnia w programie zawodów był określony jako „przyjazd drużyn”. Na razie dotarli tylko Bułgarzy. Najpierw zobaczyliśmy ich rano w hotelowej restauracji, a potem ich mikrobus wyprzedził nas, kiedy szliśmy pieszo na skocznię.

Hotel i kompleks skoczni dzieli mniej więcej pół godziny drogi szybkim krokiem, ale można ją skrócić, jeśli poszczęści się z autobusem. Na się udało i na spotkanie Komitetu Organizacyjnego zdążyliśmy prawie punktualnie.

Dostaliśmy akredytacje i wybraliśmy się na samodzielną wycieczkę po kompleksie skoczni.

Pierwsze wrażenie – przygotowania, przygotowania i jeszcze raz przygotowania. Wszędzie widoczna jest obsługa, która ciągle coś zamiata (nawet jeśli nie ma czego zamiatać), niektóre tabliczki jeszcze nie są rozwieszone, a wszystkie kawiarnie są zamknięte.

Jednym z pierwszych słów, jakich nauczyliśmy się po kazachsku było słowo „żabyr”. Zazwyczaj, kiedy po raz pierwszy przyjeżdża się do obcego kraju, człowiek ogranicza się do słownictwa typu „dzień dobry, dziękuję, do widzenia”, ale tutaj pierwszym naszym kazachskim słowem było „żabyr”, czyli zamknięte. Być może wszystkiemu winien był dzień wolny, ale większość instytucji, do których próbowaliśmy się dostać były akurat „żabyr”, a na ulicach było nie więcej transportu niż w Phenianie w godzinach szczytu. Tłumy były tylko w autobusach.

Ogólnie rzecz biorąc nasza znajomość języka kazachskiego z jakiegoś powodu ograniczała się do trzech słów – wspomnianych już wcześniej „ałma” i „żabyr” oraz „żana” – „nowy”, które zapamiętaliśmy, ponieważ ciągle pojawiało się na plakatach reklamowych i w wymowie przypominało język rosyjski. Przerwijmy jednak te dygresje. Na skoczni również nie było zbyt wielu ludzi. Zauważyliśmy jedynie pracowników Komitetu Organizacyjnego, obsługę, kilku fotografów i młodych ludzi, którzy wyglądali na wolontariuszy.

Podczas błądzenia po kompleksie przez przypadek dotarliśmy do zamkniętej dla prasy strefy, w której wystawiono makiety kompleksu. Nad całymi tymi wspaniałościami na ścianie wisiał ogromny plakat skoczka, na którym nie bez zdziwienia rozpoznaliśmy Janne Ahonena. Nie wiem, czy Kazachowie orientują się, kogo wybrali na nieoficjalną „twarz” swojego kompleksu, ale dla nas było to miłe. Myślę, że Janne też nie miałby nic przeciwko.

Musieliśmy szybko robić zdjęcie, ponieważ ochrona bardzo stanowczo prosiła nas o opuszczenie tego miejsca.

Mieliśmy jednak szczęście. Tego dnia, co prawda nieoficjalnie, ale jednak jakieś skoki oddano. Jak przypuszczam, skakali Kazachowie. Obserwowanie skoków ze strefy mieszanej, w bezpośredniej bliskości zeskoku to prawdziwe widowisko.

Kiedy ogląda się skoki w telewizji, odczucia są zupełnie inne, ponieważ kamera zazwyczaj pokazuje wszystko z boku. Kiedy natomiast stoi się twarzą do zeskoku, ma się wrażenie, że zawodnik po prostu spada z ogromnej wysokości, a do głowy przychodzi tylko jedna myśl – „jakie nerwy trzeba mieć, żeby coś takiego robić...”.

Dla niektórych skoczków – jeszcze zupełnie młodych chłopaków skoki z dużej skoczni również były nowością i nerwy dawały o sobie znać. Niektórzy wypinając narty po lądowaniu dość głośno przeklinali po rosyjsku.

Stąd będą wychodzić zawodnicy.

Aleksandrowi bardzo spodobała się wznosząca się nad skocznią kazachska flaga naciągnięta na stalową ramkę, aby zawsze powiewała na wietrze.

Prawa niebieska linia – 110 metrów, pierwsza czerwona – 125, druga czerwona – 140 metrów. Można zauważyć, że lądowanie pozostawia na igelicie całkiem widoczny ślad, dzięki któremu łatwo określa się odległość.

Tak zeskok przygotowywany jest do kolejnych skoków.

Okazuje się, że skoki mają swoje własne dźwięki, których nie można usłyszeć przez telewizor. Kiedy zawodnik sunie po rozbiegu dźwięk podobny jest do tego, który słyszy się w kabinie rozpędzającego się samolotu, podczas lotu usłyszeć można wyraźny świst wiatru, a przy lądowaniu – konkretne klapnięcie i „wżżżżyk” ot sunięcia po igelicie.

Trawa i igelit w pełnej okazałości.

Takie oto wrażenia wywarł na nas pierwszy pełny dzień w Ałmatach. Jutro w programie mamy pierwsze oficjalne treningi i oczywiście nowy post na blogu. A na razie do widzenia i powodzenia dla wszystkich!

„Rożdiennyje letat”, 28.08.2011

‹‹ wstecz

Creation and support of the project - TelecomPlus

  Rambler's Top100
----------------------------------------------------------------------------------